Jest taki typ
brytyjskich filmów, które można oglądać za każdym razem, kiedy ma się gorszy
dzień. Kiedy potrzeba jakiegoś czynnika, który pokaże, że świat wcale nie jest
taki zły, że nie ma się czym przejmować, że warto po prostu żyć. Z okazji
zbliżających się wyników matur, warto z takimi filmami się zapoznać, bo jeśli
nie matura, to zawsze można zamieszkać na starym kutrze rybackim i prowadzić
kanał radiowy. Nie wierzycie? A właśnie o tym jest film „Radio na fali”.
Faktycznie przyznaję, może główni bohaterowie nie rozpoczęli swojej radiowej
działalności po nieudanej maturze, ale jedno trzeba przyznać, są grupą pełną
dziwaków i indywidualistów, przez co mamy pierwszy plus. Film od początku nie
wpada w żadne schematy papierowych i jednowymiarowych postaci (przynajmniej
radiowców to nie dotyczy), a choć film jest długi, to od początku sprawia, że
jesteśmy ciekawi, co będzie dalej. Akcja rozgrywa się w latach
sześćdziesiątych, kiedy to świat potrzebuje ciągłego rytmu rock n’ rolla, aby
poczuć energię i wolność. Na audycje czekają wszyscy, od dzieci chowających
radio pod poduszką, po tych, którzy tylko udają, że nie są zainteresowani, bo
takowych raczej nie ma.Trudno się dziwić, sama z chęcią czekałabym na takie
audycje. Nie dość, że dobra muzyka, to jeszcze charyzmatyczni prowadzący.
Ponadto obsada motywuje na starcie: Bill Nighy, Nick Frost, Rhys Ifans i
Phillip Seymour Hoffman, którzy w kolorowych, ale też eleganckich stylizacjach
z mikrofonami podkradają całą naszą uwagę, a to przecież dopiero połowa
pojawiających się w filmie postaci.
Do całego tego świata
wprowadza nas 18-letni Carl, którego matka wysyła na przymusowe wakacje, aby
oduczył się ‘’złych nawyków”. Z początku decyzja będzie wydawać się śmieszna, w
końcu radiowcy nie słyną z kulturalnego picia herbaty i zajadania ciastek,
jednak wbrew pozorom, nie są to ludzie pozbawieni wartości. Carl zostanie
nieraz wrzucony na głęboką wodę i zdobędzie wiele doświadczeń i jak to w życiu
bywa, nie tylko przyjemnych. Warto też wspomnieć, że rozgłośnia radiowa, którą
prowadzą bohaterowie, jest piracka. Dlaczego więc istnieje? Otóż bohaterowie
nie przejmują się przepisami i ustawami rządowymi. Dla nich liczy się, aby
realizować swoją największą pasję, jaką jest muzyka i to nie tylko w swoim
gronie. Oni muszą się nią dzielić.
Żeby zanadto nie
przesłodzić, film nie jest bez wad. Przeciwnikiem radia jest brytyjski premier,
któremu przeszkadza chaos, wprowadzany według niego przez puszczaną w owym
radiu muzykę. Tutaj pojawiają się schematy, które trochę psują film. Premier i
oczywiście jego wierny pomocnik są napisani tak jak można się tego spodziewać.
Jeden będzie wredny i pozornie bezwzględny, drugi będzie miał śmieszne nazwisko
i będzie trochę niezdarny (w założeniu może i ta postać miała bawić, ale wyszło
jak wyszło). Cały ten wątek, chociaż łączy się logicznie z filmem, nie wydaje
się być szczególnie potrzebny w obliczu wszystkich radiowców i życia na ich
kutrze. Tego chcemy widzieć więcej, a polityczne zagrania premiera jakoś
niekoniecznie są ciekawe czy nawet w odwołaniu do filmu skuteczne.
„Radio na fali” nie jest filmem wybitnym. Jednak jaka radość byłaby z oglądania tylko tych doskonałych produkcji, skoro nie zawsze dają one taką satysfakcję, jaką uzyskujemy po obejrzeniu czegoś zwyczajnie przyjemnego, bo taki właśnie jest ten film.
ADADA 1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz