Translate

sobota, 21 marca 2015

Opowiadanie
„Świat z perspektywy łyżki do herbaty”
            Pierwszy raz był ekscytujący. Moje ciało utonęło w ekstazie, przeszyło mnie to oszałamiające ciepło. Wszystko było tak mokre i gorące, wkrótce zlałam się z cieczą w szaleńczym tańcu… Zawirowaliśmy, a cały świat razem z nami – coraz szybciej, coraz mocniej… Czy coś się wtedy liczyło, oprócz tego cudownego obłędu? Oprócz tej rozkosznej tortury? Szybciej, szybciej! Coraz bardziej gorąco, coraz bardziej nieziemsko – zmysły oszalały w tej cudnej kąpieli…! Być w rękach kogoś, kto stworzył rozkoszne arcydzieło; delikatne opuszki palców były jedynym mostem z zewnętrznym światem. Czułam, że jeszcze trochę, a roztopię się w tym przesłodkim więzieniu, parującym niespokojnie i pachnącym truskawkami... 
Po trzydziestym razie czuć już, że to kwas cytrynowy.
           
            Szefowa wstaje o 6.30, nawet w weekendy. Jej dłoń ma coraz więcej rys – być może jest za starym modelem, by być przystosowana do zmywarki. Kiedy ląduję na jej wargach, pozostawia na mnie coraz więcej szminki, z roku na rok w coraz mocniejszym kolorze. Kiedy szef złożył wypowiedzenie, wszyscy się cieszyliśmy – traktował swoich pracowników jak lizaki, to pewnie podchodzi pod paragraf.
- Kiedyś to były ciężkie czasy – mawia Helga, najdłuższa stażem pracownica w naszym dziale – jak szefostwo swoje szczenięta obrabiało, to dopiero piekło było. Wy, młodzi, nie macie pojęcia, jak to jest ciężko pracować!
Helga wścieka się, bo nie ma predyspozycji, by awansować - lata świetności dawno za nią. Zazdrości nam, więc nazywa nas „tanim szajsem”.
            Szefowa właśnie zajrzała do biura, oślepiło nas jasne światło ponad jej obliczem. Szefowa jest monumentalna i może zrobić, co  zechce. Dla wielu jest uosobieniem samego Boga. Spojrzała na nas przenikliwie, po chwili sięgnęła po Karla – sekretarza z wyższego działu. Są tam pracownicy, którzy są w stanie wziąć więcej na swe barki. Płaca większa, prestiż większy, ale czasem jest się całym urobionym w robocie. Nas nie bierze się do tak ciężkich prac, jedyne co robimy, to serwowanie herbaty. Kiedyś nie wstydziłam się tego, Szefowa piła ambitne, wymyślne rzeczy: białe i zielone herbaty, mieszanki ziół i owoców. Jednak od paru dobrych lat pije już najgorsze lury, jakie można kupić – Minutki i Sagi. Coraz częściej sięga też po kawę z białym cukrem w proporcjach 2 do 1.
            Najgorsze w życiu jest to, że nie ma się na nic wpływu. Olo nie wraca już czterdziesty ósmy dzień. Zabrała go rano, kiedy nawet w naszym cichym boksie było słychać stukot deszczu. Nie wiadomo, co się z nim stało – żal mi go, przyjechaliśmy tym samym transportem. Wszechogarniająca nuda tępi myśli i zmysły. Od każdego następnego dnia oczekuję tylko, by pokrywał się z poprzednim. Plusem tej pracy jest jednak to, że po każdej brudnej robocie Szefowa wysyła nas do Sali Relaksacyjnej – najpierw bicze wodne, później kąpiel i sauna. To wystarczy, by kupić sobie nasze dusze. Przyznaję, że trochę to żałosne.
            6.30, dzisiaj wybrała mnie. Najpierw biorę rozpuszczalną kawę, suchy pył nie pozwala oddychać. Robię 4 obroty, później 2 cukru. Machinalnie poddaję się jej rozkazom – 7 razy w jedną stronę, później 7 razy w drugą. Zapach jest słodki, chociaż tandetny, ale zdążyłam się przyzwyczaić – był całkiem miły. Już nie oczekuję od życia żadnych wrażeń, żadnych przygód, żadnych upojnych zawrotów. Po tylu latach doceniam te nudne, ale bezpieczne czynności – może dlatego, że nie mam co liczyć na zerwanie z monotonią? Nie obchodzi mnie, co się teraz dzieje z moim ciałem; jej puste ruchy nie są w stanie zająć mojego umysłu. Po paru minutach jest już po wszystkim. Ląduję w Sali Relaksacyjnej i przyjmuję wyznaczoną dawkę szczęścia – wystarczająco dużo, by stąd nie uciec, ale też wystarczająco mało, by nie zamarzyć o innym życiu. Widzę moich znajomych, Karl rozsiadł się wygodnie i uśmiechał się, ale widać było, że wczorajsza misja pozostawiła na nim ślad. Wyglądał poważnie, jedna sesja w Sali Relaksacyjnej nie będzie w stanie tego zniszczyć.
            Słyszę piskliwe szczekanie, po sekundzie drzwi biura rozsuwają się gwałtownie. Szefowa chwyta mnie, nawet na mnie nie patrząc. Trzyma mnie boleśnie, ale nie mam odwagi, by się wyrwać.
- Idź, sio! – odgania małego sznaucera, chyba trochę skundlonego – Zobacz, co narobiłeś!
Co się dzieje? Do czego jestem jej potrzebna? Już chciałam spytać, ale zrozumiałam wszystko, gdy poczułam smród psich odchodów… Nie! Nie może mi tego zrobić! Spojrzałam na Szefową, ale nie odwzajemniła spojrzenia… Zrozumiałam, w tej jednej, bolesnej sekundzie zrozumiałam, że zawsze byłam dla niej tylko narzędziem…  Jak ja to wyjaśnię znajomym, kiedy w tak okropnym stanie trafię do Sali Relaksacyjnej? Po chwili okazało się, że nie wyjaśnię, bo… Nigdy już tam nie wrócę…
            To okrutne uczucie poniżenia zżerało mnie w środku. Na zewnątrz nic mnie nie zżerało, nie mogło już być gorzej… Stygnąca, ale wciąż śmierdząca maź oklejała moje ciało. Pode mną skórka od banana rozciągnęła swoje obrzydliwe macki i chciała uwięzić mnie w swoim zgniłym wnętrzu. Niezdolna, by się ruszyć, leżę w tej trumnie obrzydzenia. Tak kończy się moje życie – całe puste i bezsilne. Swąd jest tak duszący, że staje się niemalże namacalny, owija mnie jak koc. Teraz też jestem śmieciem. A śmieci się wyrzuca. Folia spada na nas jak spadochron z mgły. Ścisk, straszny ścisk. Topię się w odchodach, duszę się w fetorze… Czy to się tak skończy?! Szarpnięcie w górę, Szefowa chce się mnie pozbyć. Nie! Nie uda się jej! Nie ze mną! Wyłączyć zmysły, wyłączyć strach. Ześlizgnąć się po wnętrzu bananowej skóry, dotrzeć do ściany folii.
- Teraz mną nie rządzisz!!! – rozcięłam ścianę z ogromnym wysiłkiem. Brzęk mojego ciała o chodnik sprawił, że oprzytomniałam… Udało mi się, uciekłam z transportu! Nieludzko zmęczona i umazana odchodami obróciłam wzrok ku słońcu. Jego wielkie oko jakby zawstydziło się, że zmieniłam napisany sobie los i natychmiast skryło się za chmurami. Jak mogłam nigdy wcześniej nie czuć deszczu? Krople spadając, uwalniały mnie od śladów traumatycznej ucieczki. Wielkie niebo pomieściłoby miliardy razy moje biuro! Jest tak zachwycająco przeogromne, że wszystkie moje wspomnienia stały się klaustrofobiczne. Jak mogłam nigdy wcześniej nie czuć wolności?
           
            6.30, pada deszcz, wieje wiatr. Zatrudniłam się u Szefa, który nie pije kawy. Właściwie to wszystko co pije, pije prosto z puszki lub butelki. Jednak przygarnął mnie i dał miejsce w swoim życiu. Cały dobytek miał w wózku, z którym podróżował po świecie, a ja mogłam zawsze spojrzeć w niebo. Włożył mnie do bocznej kieszeni tego wózka. Poznałam tu Adelę i Xin Hui.
- Twoja historia ciekawa – przyznał Xin Hui, którego przeznaczeniem od samego początku był koszmar, który ja przeszłam przypadkowo. Jako jednorazówka z chińskiej restauracji, byłby na samym dnie w korporacyjnej hierarchii. Był blady, chudy i wyglądał na słabego, ale siła jego ducha podtrzymywała marne ciało przy życiu – Ty przeżyć co ja, rozumiem. Wielki smutek i my nigdy nie zapomnę.
Adela oparła się o ścianę. Kiedyś musiała być piękna i wyglądać jak porcelanowa laleczka. Teraz wyglądała jak lalka po poważnych przejściach; upadła, patologiczna arystokratka.
- Wszyscy mamy nasrane w głowie i przesrane w życiu – ziewnęła smętnie – Inaczej by nas tu nie było, na tym dnie.
Adela całe życie przesiedziała pod szklanym kloszem. Nigdy nie pracowała, ale i ona została odrzucona, kiedy jej piękno przeminęło.
- Może masz rację – wychyliłam się, aby zobaczyć, jak była Szefowa wyprowadza psa na spacer – Ale to dno jest najpiękniejszym, co w życiu dostałam.
Natalia Gędek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz