Translate

niedziela, 10 maja 2015

KONIEC PUNKU W HELSINKACH

JAROSLAV RUDIŚ



Świetna powieść- zabawna, mądra i  znakomicie napisana. Tą powieścią Jaroslav Rudiś zasłużył na miano kultowego pisarza, przynajmniej naszych południowych sąsiadów

Ale od początku. Gdzieś na pograniczu Niemiec i Czech znajduje się  anonimowe miasto, które kiedyś,  w okresie komunistycznego NRD, zostało dotknięte szarością i nędzą tamtych czasów. Po zjednoczeniu Niemiec miasto nabrało typowego kapitalistycznego posmaku , a dawni emigranci wrócili, by zamieszkać w wyremontowanych kamienicach, Znakiem tych zmian jest budowana pod miastem  autostrada.  To w tym mieście znajduje się tytułowy bar Helsinki, prowadzony przez 40-letniego Olego. Bar jedyny w swoim rodzaju, zatopiony w przeszłości i to o proweniencji punkowej. Helsinki"to ostatni taki pub, gdzie można palić, a poza piwem w ofercie jest ledwie jedna zupa, solanka;jedyny, który otwarty jest w Wigilię ; jedyny, do którego matki z dziećmi są niewpuszczane, bo narzekają na dym i psują nastrój innym.

Bar ma specyficzny, niepowtarzalny klimat , rodem z filmu Soul Kitchen  Fatiha Akina. Nawiedzają go wszelkiego rodzaju dziwacy.  Spotkamy tu Cantonę, który dla piłki nożnej rzucił mieszkanie i małżeństwo, Zrób to sam, który sam sobie zrobił rower, pralkę, a nawet się mówi, że żonę, Toma, który jest mistrzem świata ściągania z sieci muzyki i ma ponad tysiąc płyt, których nie ma czasu odsłuchać, czy  Franka, wynalazcę historycznych piłkarzyków, gdzie zamiast normalnych figurek mamy  Stalina, Jezusa czy Draculę. Smakosze rolmopsów z rolmopsów i wielbiciele sznyta  z piwa jeszcze mogą od czasu do czasu  na tyłach baru "obejrzeć kino” w postaci niemych filmów pornograficznych.

Miejsce jest czadowe, ale rzeczywistość dla Olego przyjazna wcale nie jest. Helsinki się                  rozpadają – i w sensie dosłownym, i przenośnym. Sam Ole  bez „tabletki przeciw śmierci” nie potrafi zacząć kolejnego dnia .Była żona nie chce z nim rozmawiać,   córka jakąkolwiek próbę kontaktu w zasadzie odrzuca, a knajpę chcą zamknąć włodarze miasta.  Bohater szczęśliwy za bardzo  nie jest, trudno więc dziwić się, że żyje przeszłością A były to czasy barwne, gdzie pokoleniowym przeżyciem był koncert Die Toten Hosen. Nie tylko ukształtował punkowską przyszłość Olego i Franka, ale też spowodował zmiany w życiorysie. Za nielegalną próbę przekroczenia granicy zostali wyrzuceni ze szkoły i musieli pójść do pracy. Dostali pracę w browarze , gdzie wyładowywali puste butelki na taśmociąg. To tam poznali Gerharda, który korkował szczury w butelki, to tam poznali podziemne korytarze ich miasta, to tam narodził się pomysł stworzenia punkowskiego zespołu Automat, który miał krótką historię za to burzliwą.

Historia Olego przeplata się z dziennikiem czeskiej nastolatki ,żyjącej w latach 80 w przygranicznym miasteczku Jeseniku. Dziewczyna to typowy młodociany buntownik, który stara się olewać system. Marzy o płytach punkowych zespołów, chodzi na wagary, kłóci z matką, gardzi bratem, który chce dostać się do szkoły oficerskiej, sypia ze swoim chłopakiem i nieustannie się angstuje. Czyli boi się. Trochę o to, że awaria elektrowni jądrowej w  Czarnobylu jej zaszkodziła, ( ustawiczny ból gardła ją o tym przekonuje) trochę o to, że jej chłopak zrobił jej dziecko ( ustawicznie jej się spóźnia miesiączka). Jedyną prawdziwą radością jest słuchanie muzyki takich zespołów jak Dezerter czy Moskwa, a  może ich słuchać dzięki polskiej Trójce. Nie zmienia to faktu , że życie to dla niej totalny syf, co zresztą dobrze koresponduje z głównym hasłem tego pokolenia No future:

Dzieje się to samo gówno. Jak się nad tym zastanawiam to dotyczy całego kraju. Włączysz radio i leci gówno albo Vondrackowa. Włączysz telewizor a tam gówno albo seriale o komunistach. Wychodzisz na dwór i też gówno co najwyżej spotkasz wysmrodzone ruskie damulki za którymi dreptają te ich wojskowe marionetki albo widzisz zgniłe gęby sąsiadów ( pisownia oryginalna, bowiem autorka „Doliny pustych głów” świadomie unika interpunkcji}

Do tych dwóch przeplatających się opowieści dołączony jest manifest współczesnej niemieckiej aktywistki o intrygującym tytule  Atrakcyjni ludzie.Te trzy formy, tak różne w swojej strukturze, tworzą  jednak bardzo spójną całość, zazębiają się, przenikają, uzupełniają, a jeszcze zostają spięte klamrą narracyjną. Całość jest świetnie pomyślana, a jednocześnie podana w przystępny sposób

Opowiedziana historia ma znamiona sentymentalne. Jest zderzeniem dwóch różnych światów, dwóch różnych czasów.Warto przytoczyć słowa samego Rudiśa  :
To taka środkowoeuropejska historia wspólna dla Czechów, Niemców, Polaków. Może wszyscy siedzimy w takich Helsinkach i gapimy się w przeszłość. To nawet byłoby dobre - usiąść i zastanowić się, czym był ten rok '89. Rewolucja przewróciła nasze życie do góry nogami. Otworzyła przed nami możliwości, o których nie śniło się naszym rodzicom. Ale czy umieliśmy to wykorzystać? Wcale nie jestem pewien, czy jesteśmy pokoleniem szczęśliwszym i bardziej spełnionym. Ja wprawdzie studiowałem i mieszkam za granicą, moje książki tłumaczone są na wiele języków i świat stoi dla mnie otworem, ale są tacy - należy do nich część moich bohaterów - którzy byli w opozycji przed '89 rokiem i teraz nadal są. Zawsze będą przegrani. Wierzyliśmy w kapitalizm, który miał nadejść, jak kompletni idioci. Byliśmy przekonani, że będzie tylko i wyłącznie świetnie. Potrzebowaliśmy sporo czasu, żeby zrozumieć - a niektórzy do dzisiaj jeszcze tego nie pojęli - że kapitalizm nie równa się wolności i demokracji, że o wolność trzeba cały czas walczyć. W Czechach na to, co wydarzyło się w '89 roku, mówimy: ''Velvet Revolution''. To nawiązanie do zespołu Velvet Underground i kulturowej wolności. Mieliśmy czadowy koncert, wielką rockandrollową imprezę, po której przyszedł kac.
Ale to nie tylko powieść o tamtych czasach i tamtym pokoleniu. Także o buncie i potrzebie buntu. Jaroslav Rudiš pokazuje, jak żyją dawni buntownicy. Dawny gniew  i niezadowolenie zostały, ale zmienił swoją formę. Punk wciąż  się tli w ich sercach- nie chcą brać udziału w głównym nurcie życia, dla nich Helsinki to taka enklawa wolności, gdzie nie pieniądze są ważne ani trendy popularności. Hołdują swoim dziwactwom, bo są one ucieczką od współczesnego świata. Są w tym anachroniczni, śmieszni, ale też rozczulający.
  
Książka pokazuje też, że bunt jest nieśmiertelny, niezależny od   politycznych i społecznych sytuacji. Kolejne pokolenie, choć żyje w innej rzeczywistości, nosi inne ciuchy i słucha innej muzyki, nadal chce zmieniać świat. Inna sprawa, że jest bardziej radykalne  i bardziej destrukcyjne. Ale, jak mawiał menadżer zespołu Automat, niejaki Malcolm :
”GRUNT TO SIĘ NIE ROZJEBAĆ”
                                                                                                                                            TiM

pS  : na koniec fragment manifestu młodej gniewnej


Bo dałabyś im spokój, jakby oni dali spokój tobie, ale oni tego nie zrobią, na nic ci nie pozwolą i chcą tylko, żebyś się wyniosła z ich ulicy, żeby mieli atrakcyjne i tylko dla siebie,że jedyna szansa,żeby tam zostać, to być jak oni i mieć na to forsę , ale ty nie chcesz nigdy być jak oni, bo jednego dnia zobaczyłabyś swój ryj w lustrze i musiałabyś się na niego zrzygać, nie chcesz chodzić do ich szklanych biur, nie chcesz nosić krzykliwych kostiumików, nie chcesz głosować na ich kumpli, zidiociałych polityków, którzy kiedyś może też byli punk i bunt, ale teraz są tylko dla siebie i we wszystkim na przekór, nie chcesz wiedzieć , co to jest hipoteka, lokata, ubezpieczenie na życie, fundusze akcyjne i dywidendy, nie chcesz kłamać, być fałszywa, nie interesują cię te ich przytulne kawiarenki z przytłumionym światłem i muzyką w windzie, nie chcesz nawet ich dizajnerskich sklepów z dizajnerskimi wygolonymi cipami, które sprzedają dizajnerski dizajn i inne zbędne gówno, a z ich głośników gra im do tego płaski soulfunk, nie chcesz jeść ich biomarchwi, biobananów i biochleba z biosklepów z cenami z kosmosu, od których nie dostaniesz raka, a ludzie po nich srają biogównem, które ponoć nie śmierdzi, nienawidzisz ich zdrowego trybu życia, ich fałszywych niby- miłych, niby-wyrozumiałych, niby-mądrych uśmiechów i ich wypolerowanych, ręcznie szytych skórzanych butów i dobrze skrojonych drogich szmat, które udają, że wcale nie są drogie, a które zrobiły dzieci w Chinach, które całymi dniami robią dziury w spodniach i koszulkach, bo tam według czasopism atrakcyjnych ludzi mają teraz być, bo to ostatni krzyk mody, nienawidzisz tej ich pustej słownej sraki o medytacji, rodzinie, ekologii, tolerancji i zrównoważonym rozwoju, robi ci się niedobrze od ich wspólnego żalu z powodu trzęsienia ziemi na drugim końcu planety, jak tam właśnie umierają dzieci, które im uszyły te ich drogie szmaty, a atrakcyjni ludzie zachowują się tak,że strasznie im z tego powodu smutno, i wierzą ,że oni nigdy nie umrą , a wieczorem na znak niby- współczucia wszyscy na rozkaz w tej samej pikosekundzie zapalą w oknie bioświeczkę , a jak tego nie zrobisz, to w ich oczach jesteś dość dziwna i zła, bo nie współczujesz i nie wylewasz łez na rozkaz Barbie TV prezenterki ze sztucznymi cyckami, wkurwiają mnie....





1 komentarz:

  1. Kapitalna książka- przeczytałem w jeden dzień. Dosłownie, choć to nie kryminał.Między jednym egzaminem a drugim, ale już byłem bliski rzygania. A książka uratowała mnie- odreagowałem jak rzadko kiedy. Szybko się czyta, postacie intrygują i są zabawne, a opisywana przeszłość porywa, mimo iż to czasy komunizmu. Autentycznie miałem ochotę się cofnąć do tamtej epoki, zwłaszcza że przede mną egzamin z chemii. Ale teraz idę na miasto szukać punku, cokolwiek to znaczy.
    Patryk

    OdpowiedzUsuń