
Tytuł oryginału –
„Moonlighting” – bliższy jest polskim zwrotom, „fucha” czy
„chałtura”. Chodzi raczej o robotę odwaloną na boku niż o
„wariackie papiery”. Polska telewizja jednak ma dość oryginalne
pomysły jeśli chodzi o tytuły. Dla głównej bohaterki Maddie
Hayes agencja detektywistyczna Blue Moon jest właśnie taką
chałturą. Hayes jest bogatą modelką i agencja jest jej potrzebna
tylko jako wybieg podatkowy ( ponieważ z założenia przynosi
straty). Chałturzy w niej również detektyw amator David Atkinson.
Oboje z różnych przyczyn nie traktują swej działalności
detektywistycznej serio. Jednak obojgu chodzi na udowodnieniu sobie
nawzajem własnej inteligencji - i tylko dzięki temu udaje im się
wspólnie rozwiązywać zagadki.
Nie jest to jednak tasiemcowy
serial detektywistyczny. Intryga kryminalna schodzi na drugi plan, z
czasem na zupełny margines, ustępując miejsca pytaniu, które w
tych latach nurtowało całą Amerykę, czy Meddie i Davida połączy
romans? Serial ten bowiem nawiązując do tradycji intrygi
„sophisticated comedy”, otrzepał z kurzu ten kiedyś popularny,
a dziś zapomniany duet. Błyskotliwy i dowcipny. Brawurowy, ale nie
przeszarżowany. W miarę pikantny , w miarę familijny. Ona –
bogata, starsza, doświadczona, snobistyczna, górująca nad nim
pozycją społeczną i wykształceniem. Zimna blondynka z klasą,
traktująca życie serio. On – bezczelny, rozsadzony przez
chłopięcą wyobraźnię i witalność. Niepoprawny bałaganiarz i
blagier, żyjący z dnia na dzień i szukający dobrej zabawy.
Formalnie będący jej podwładnym, ale nieustannie badający, jak
daleko może się posunąć.
Trudno o mniej dobraną parę,
ale to właśnie nieustannie iskrzące relacje pary głównych
bohaterów zdecydowały o sukcesie serialu. Osią akcji jest wojna
płci toczona na słowne pojedynki, dowcipne, zjadliwe i
inteligentne. Niektóre z serialowych powiedzonek zagościły nawet w
codziennym języku Amerykanów. Maddy i David nigdy nie mogą dojść
do porozumienia, zajadle walczą ze sobą, a każde zawieszenie broni
między nimi jest chwilowe, ale jednocześnie nie potrafią bez
siebie żyć.

Oczywiście Shepherd nie była
zachwycona tym, że początkujący aktor kradnie jej serial. Jej
kaprysy, mnożące się problemy i konflikty z producentemi,
nieporozumienia z partnerem powodowały, że nigdy serialowi nie
udało się osiągnąć standardowego poziomu 22 odcinków na sezeon.
Ponadto producent Glen Caron nie umiał rozgrywać w nieskończoność
tego flirtu bez romansu. Już na początku drugiej serii Maddie i
David pocałowali się, co zaowocowało spadkiem oglądalności.
Gwoździem do trumny była ciąża
Shepherd – aktorka zażądała półrocznego urlopu, a jej postać
zniknęła z serialu. Oglądalność spadła ktastroficznie. Jednak
przynajmniej ostatni odcinek zrealizowano z klasą – Bruce Willis
prowadzi w nim dochodzenie w sprawie zabójstwa i odkrywa, że
sprawcą są producenci z ABC, którzy po prostu wykreślili dalsze
kwestie ofiary ze scenariusza. Po powrocie do biura zastaje je
zamknięte, a meble wynoszą pracownicy stacji telewizyjnej.
Największy zachwyt krytyków
wzbudził jednak czarno – biały odcinek „Atomowy Szekspir”, w
którym Willis i Shepherd odegrali „Poskromienie złośnicy”.
Odcinek – w całości napisany jambicznym pentametrem – pokazał
w pełni, co oznacza postmodernizm w telewizji. Willis jako Petruchio
przybywa do Padwy na koniu z logo BMW. Zaczyna swoją kwestię od
„Być albo nie być” - ale Lucentio przerywa mu słowami: „To
nie ta sztuka, bałwanie”. Petruchio później czyta gazetę, w której
główny artykuł zatytułowany jest „zamieszki nastolatków na
koncercie Bacha” Takich smaczków było więcej. I właśnie takie
odcinki sprawiły, że „Moonlighting” pamięta się do dziś.
DODO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz