Translate

piątek, 3 kwietnia 2015

W DRODZE


JACK KEROUAC





 Albowiem życie jest święte, a każda chwila bardzo cenna.







Jack Kerouac jest nie tylko najważniejszym i najbardziej nośnym powieściopisarzem pokolenia beatu, ale w zasadzie jedynym, który przetrwał próbę czasu. Wśród wielu powieści, które napisał, jedna na stałe weszła do panteonu powojennej literatury amerykańskiej, a dla niektórych stała się książką kultową, swoistą biblią, z którą się nie rozstają.

W drodze (napisana w 1951 roku, wydana w ’57) to manifest beatu, kronika tamtych czasów, zwłaszcza że pod postaciami ukrywają się autentyczne osoby. Dean Moriarty to Neal Cassady, Carlo Marx – Allen Ginsberg, Stary Byk Lee – William Burroughs , wreszcie narrator, Sal Paradise, to sam Kerouac. Siła powieści nie tkwi w fabule, która nie jest zbyt bogata i wyszukana, lecz w klimacie składającym się z radości, spontaniczności, braterstwa i przygody. Narrator z grupą przyjaciół, znajomych i nieznajomych przemierza z zawrotną prędkością Amerykę. Nie mają oni pieniędzy, jedzenia, często dachu nad głową, są włóczęgami, łazikami szukającymi nowych wrażeń, prującymi naprzód, próbując zrozumieć świat, ZROZUMIEĆ NAPRAWDĘ. Podczas podróży włóczą się po barach, piją, ćpają, bratają się z dziwnymi osobnikami, słuchają jazzu, kochają się. I wszystko to na ogromnym luzie. Nie mają uprzedzeń, nie znają barier, konwenansów, niczym się nie przejmują. Są jak pionierzy, pradawni zdobywcy kontynentu.

Są też jak dzieci – lekkomyślni, naiwni i nieobliczalni, ale tym samym na swój sposób niewinni i czyści. Na przykład Sal włamuje się do stołówki, aby spełnić swoje marzenie z dzieciństwa – objeść się lodami, a jednym z ulubionych zajęć Deana jest oglądanie wyścigów miniaturowych samochodów. I to właśnie Dean Moriarty najlepiej uosabia beatnika wyzwolonego z jakichkolwiek zależności. To on wciąga Sala w ‘łachmaniarskie szaleństwo’, ucząc go wolności. I to on staje się idolem narratora, bo

prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale PŁONĄ, PŁONĄ...

Dean to młody chłopak, niesamowicie rozentuzjazmowany życiem. Mając w końcu 3 żony, 4 dzieci, ani centa przy duszy i mnóstwo kłopotów, wciąż jest w drodze. Nie potrafi się zatrzymać, stanąć, jego życie to spontaniczność, anarchia, ekstaza i pośpiech. Trawiony gorączką jazdy, mknie 170 kilometrów na godzinę – nagi, wrzeszczący, śpiewający, gadający jak nawiedzony. Motto „świętego błazna” brzmi:

Idę przez życie tak, jak mnie ono prowadzi.

Pod pozorami tej beztroskiej przygody kryje się jednak coś więcej. Wypalenie, znużenie, rozczarowane pokolenia, którego młodość przepadła na wojnę, a także ucieczka od zmaterializowanego, burżuazyjnego stylu życia Amerykanów. Jazda przez „skomlący kontynent” jest protestem przeciw banalności i pustce ich egzystencji; droga daje im możliwość zobaczenia prawdy:

Zobaczyłem więc swoimi niewinnymi oczyma prosto z drogi cały ten obłęd, niesłychany obłęd Nowego Yorku z jego milionami ludzi uganiających się wiecznie za forsą, szalony sen – wszyscy łapią, biorą, dają, wzdychają, umierają, żeby ich tylko pochować w ogromnych maskach cmentarnych.

Stąd ideałem stają się dla nich trampowie, podróżujący pociągami, objadający się winogronami i czytający komiksy, oraz zwyczajni, prości ludzie. Stąd rajem, do którego w końcu trafiają, jest Meksyk:

Nie ma tu cienia podejrzliwości, nic w tym rodzaju. Wszyscy są na luzie, wszyscy patrzą na człowieka szczerymi, piwnymi oczyma i nic nie mówią, tylko patrzą, a wszystkie cechy ludzkie w tym spojrzeniu są łagodne, stonowane, ale są.

Ale tak naprawdę chodziło o to, by być w drodze, pędzić dalej, nie zatrzymywać się. Otworzyć ostrygę – którą jest Ameryką – by znaleźć perłę. By poszukiwać TEGO CZEGOŚ:

Zdawaliśmy sobie sprawę, że zostawiamy za sobą zamęt, bezsens, a wykonujemy jedynie godną siebie i naszego czasu czynności, mianowicie: jedziemy...
A DROGA TO ŻYCIE.

                                                                  avangarda

1 komentarz:

  1. Lubię beatników, lubię Kerouaca. Lubię ich odjazd- jazz, seks, czad i ruch. Lubię ten spontan i szczerość, która jest w ich tekstach. Może i naiwność, zwłaszcza dzisiaj ich spojrzenie na świat jest nieco zbyt oldskulowe, ale ich świat jest ekscytujący i prawdziwy. A " W drodze " to kwintesencja tego pokolenia. Polecam

    OdpowiedzUsuń