Translate

czwartek, 30 kwietnia 2015

Tajemnica Brokeback Mountain






Kiedy film otrzymuje tyle nagród, co film Anga Lee, to powstaje pytanie, na ile to siła propagandowej machiny, a na ile rzeczywista wartość samego obrazu, zwłaszcza że temat jest gorący : miłość homoseksualna. Ale „Tajemnica Brokeback Mountain” zdobyła uznanie zarówno w Europie ( Złoty Lew w Wenecji ),jak i w Stanach ( Złoty Glob dla najlepszego filmu czy Oscary za reżyserię i scenariusz), co zdarza się wyjątkowo rzadko. Czy to wystarczy, żeby nazwać filmem wybitnym. Nie wiem, bo takie określenia są bardzo subiektywne, ale dla mnie to film piękny i mądry, silnie oddziałujący na emocje.

Oglądając film, zastanawiałem się, czy taki obraz mógł nakręcić ktoś inny. Wydaje mi się, że nie. Siła filmu tkwi w osobowości Anga Lee. Pochodzący z Tajlandii Lee, nim zawitał w Europie, a potem w Stanach, zyskał duży rozgłos filmami „Przyjęcie weselne” i ”Jedz i pij, kobieto i mężczyzno”. To najprawdopodobniej pozwoliło mu zachować indywidualność twórczą i niezależność. Potwierdził to ekranizacją „Rozważnej i romantycznej”. Azjata dokonał najlepszej ekranizacji najbardziej angielskiej pisarki Jane Austen. Żadnego fałszywego tonu, co zaowocowało siedmioma nominacjami do Oscara. Z podobną dokładnością odtworzył Amerykę roku ‘73 w „Burzy lodowej”, gdzie dokonał wiwisekcji typowego wizerunku rodziny. A swoją przynależność do kultury azjatyckiej potwierdził głośnym obrazem „Przyczajony tygrys, ukryty smok”. I właśnie kogoś takiego trzeba było, by zmierzyć się z trudnym tematem homoseksualizmu, naruszając jednocześnie mit amerykańskiego Zachodu. Kogoś, kto ma odpowiedni dystans, ale też kogoś, kto potrafi trafnie wczuć się w inną kulturę. To siła uniwersalizmu opowiedzianej historii.


Materiał Lee zaczerpnął z dobrego opowiadania A.E. Proulx, które przekształcił w niezwykle sugestywną opowieść o miłości. Kiedy śledzimy losy dwóch młodych mężczyzn, szybko zapominamy o homoseksualizmie, choć to on jest źródłem tragizmu. Dlatego tak mi się spodobało określenie „Tajemnicy Brokeback Mountain jako współczesnej opowieści o Tristanie i Izoldzie, bo to rzeczywiście historia o czystej i nieprzemijającej miłości. W górach przy wypasie owiec spotyka się dwóch młodych mężczyzn, zupełnie rożnych, o innym pochodzeniu i innym temperamencie. Doskwiera im samotność, która ich zbliża. Ale to nie ona jest siłą sprawczą ich romansu. To raczej poczucie wyobcowania, alienacji, pustka i zagubienie. Miłość jest ich szansą na otwarcie się, na normalność. W ich postawie nie wyczuwa się pożądania, seksualnego napięcia. Zimno i alkohol to dobre powody, by się zapomnieć. Najpierw zażenowanie, potem strach przed określeniem „pedał”. Ale uczucie jest silniejsze, wbrew rozsądkowi. Przybiera postać przepychanek, radosnych zabaw, nawet bijatyki. To raczej przypomina męską, kowbojską przyjaźń.

Ta część toczy się spokojnie i leniwie, w rytmie przemijających dni, które sprowadzają się do spoglądania na pasące owce. Nieporozumieniem jest traktowanie tego jako zarzutu. To nie tchórzostwo albo błąd Anga Lee. Wprost przeciwnie. Reżyser świadomie nie epatuje nas obrazami miłości, nie prowokuje. A co najważniejsze— nie melodramatyzuje. Bo choć film jest tragedią, pozbawiony jest patosu i tanich chwytów emocjonalnych. Najbardziej wzruszające sceny rozgrywają się jakby z boku, poza ekranem. Jak wtedy, gdy Ennis i Jack rozstają się po raz pierwszy. Zwyczajne cześć kończy ich górską przygodę. Nic się nie stało , nie zobaczą się więcej. Ale zaraz potem w jakiejś przydrożnej stodole, kiedy nikt go nie widzi, Ennis klęka i wyje z bólu, wali w ścianę i szlocha. Ta scena to prawdziwy wstrząs, a takich scen w obrazie Anga Lee jest więcej—autentycznie przejmujących, rozegranych na najwyższej nucie, ale cudownie szczerych. Właśnie ta marginalność czyni je prawdziwymi. Podobnie jest z epizodycznością kompozycji. Lee unika potoczystego, hollywoodzkiego sposobu opowiadania od punktu kulminacyjnego do punktu kulminacyjnego. Reżyser nie stara się sterować naszymi emocjami, niczego nie podpowiada. Jest to tym bardziej wiarygodne, że punkt ciężkości jest osadzony na postaci Ennisa — introwertyka, zamkniętego w sobie, cedzącego słowa, z trudnością nawiązującego kontakty. Dusi w sobie emocje, więc na ekranie ich nie widzimy. Drobne spojrzenia, minimalne gesty– tu kryje się dramat, który znajduje ujście w najważniejszych scenach. Duża w tym zasługa brawurowej roli Heatha Ledgera , który tworzy postać na długo zapadającą w pamięć.

Ang Lee nie popełnił też innego klasycznego błędu. Nie idealizuje ich związku. Nie pokazuje ich spotkań w cukierkowych, lukrowanych odsłonach i nie zderza z nudną, przyziemną rzeczywistością małżeńskiego bytowania. Zwłaszcza, że życie kochanków wygląda zupełnie inaczej. Jack wżeniony w bogatą rodzinę, ma luksusowe życie, za które płaci zapracowaną żoną, nudną pracą i pogardą teścia. Ennis z trudem wiąże koniec z końcem. Żyje skromnie, zajmując się spędem bydła. Łatwo było więc bohaterom uczynić z Brokeback Mountain coś na kształt Arkadii. Oczywiście miejsce to ma dla nich symboliczne znaczenie, jest znakiem ich przeszłości. Jednak ich radosne wypady na ryby, będące namiastką Brokeback Mountain, okupione są długimi miesiącami niewidzenia się.

Ang Lee pokazuje, jak dużą cenę muszą bohaterowie zapłacić za swoją miłość. Żyją w kłamstwie, które niszczy ich, jak i ich rodziny. To pustka, która wchłania ich, pozostawiając im „tylko” miłość. Pobrzmiewają tu echa konfliktu tragicznego. Z tej sytuacji nie ma wyjścia. Pokazuje to scena, kiedy Jack przyjeżdża do Ennisa zaraz po jego rozwodzie. Pełen radości, nadziei na stworzenie nowego życia. Ale nie ma nowego życia i rozwód niczego tu nie zmieni. Ennis nie wierzy w gejowski raj —samotną farmę ,którą będą sobie w spokoju prowadzić. Dlatego nie walczy, nie ma siły. Może jest za słaby, może po prostu mądrzejszy. Brokeback Mountain nigdy się już nie powtórzy, nie ma powrotu do krainy młodości; i homoseksualizm nie ma tutaj nic do rzeczy. Może mają na to wpływ stosunki społeczne pełne nienawiści i nietolerancji, może psychologiczna trauma ( kiedyś ojciec Ennisa pokazał mu, co zrobiono z dwoma starcami, którym zarzucano homoseksualizm ), może uwarunkowania rodzinne. Można powiedzieć - bo Lee niczego nie demonizuje w filmie— że to po prostu życie. Tak jak w związkach heteroseksualnych —nie wystarczy kochać. Miłość często daje tyle samo szczęścia, co bólu. Śmierć Jacka jest tylko tego potwierdzeniem. Nie wiemy czy to śmiertelne pobicie, czy zwykły,można rzecz banalny wypadek. Twórcy tego nie rozstrzygają. Podobnie jak tego, który z bohaterów miał rację .
 
Niejednoznaczny finał stawia nam inne jeszcze pytanie : czy to wszystko miało sens, skoro obaj swoje życie przegrali ? Miało, bo było Brokeback Mountain. Jeśli tylko tyle można było wygrać w pojedynku z egzystencją ,jeśli Ennisowi pozostała tylko skrwawiona koszula Jacka z tamtego okresu, to wystarczy, by odpowiedzieć sobie, że było warto. Tak twierdzą twórcy filmu i ja im wierzę . Na tym właśnie polega moc tego filmu —wierzę w miłość bohaterów, wierzę po prostu w miłość...

MiT

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz