Kiedy
film otrzymuje tyle nagród, co film Anga Lee, to powstaje pytanie,
na ile to siła propagandowej machiny, a na ile rzeczywista wartość
samego obrazu, zwłaszcza że temat jest gorący : miłość homoseksualna. Ale „Tajemnica Brokeback Mountain” zdobyła
uznanie zarówno w Europie ( Złoty Lew w Wenecji ),jak i w Stanach (
Złoty Glob dla najlepszego filmu czy Oscary za reżyserię i
scenariusz), co zdarza się wyjątkowo rzadko. Czy to wystarczy, żeby
nazwać filmem wybitnym. Nie wiem, bo takie określenia są bardzo
subiektywne, ale dla mnie to film piękny i mądry, silnie
oddziałujący na emocje.
Oglądając
film, zastanawiałem się, czy taki obraz mógł nakręcić ktoś
inny. Wydaje mi się, że nie. Siła filmu tkwi w osobowości Anga
Lee. Pochodzący z Tajlandii Lee, nim zawitał w Europie, a potem w
Stanach, zyskał duży rozgłos filmami „Przyjęcie weselne” i
”Jedz i pij, kobieto i mężczyzno”. To najprawdopodobniej
pozwoliło mu zachować indywidualność twórczą i niezależność.
Potwierdził to ekranizacją „Rozważnej i romantycznej”. Azjata
dokonał najlepszej ekranizacji najbardziej angielskiej pisarki Jane
Austen. Żadnego fałszywego tonu, co zaowocowało siedmioma
nominacjami do Oscara. Z podobną dokładnością odtworzył Amerykę
roku ‘73 w „Burzy lodowej”, gdzie dokonał wiwisekcji typowego
wizerunku rodziny. A swoją przynależność do kultury azjatyckiej
potwierdził głośnym obrazem „Przyczajony tygrys, ukryty smok”.
I właśnie kogoś takiego trzeba było, by zmierzyć się z trudnym
tematem homoseksualizmu, naruszając jednocześnie mit amerykańskiego
Zachodu. Kogoś, kto ma odpowiedni dystans, ale też kogoś, kto
potrafi trafnie wczuć się w inną kulturę. To siła uniwersalizmu
opowiedzianej historii.

Ta
część toczy się spokojnie i leniwie, w rytmie przemijających
dni, które sprowadzają się do spoglądania na pasące owce.
Nieporozumieniem jest traktowanie tego jako zarzutu. To nie
tchórzostwo albo błąd Anga Lee. Wprost przeciwnie. Reżyser
świadomie nie epatuje nas obrazami miłości, nie prowokuje. A co
najważniejsze— nie melodramatyzuje. Bo choć film jest tragedią,
pozbawiony jest patosu i tanich chwytów emocjonalnych. Najbardziej
wzruszające sceny rozgrywają się jakby z boku, poza ekranem. Jak
wtedy, gdy Ennis i Jack rozstają się po raz pierwszy. Zwyczajne
cześć kończy ich górską przygodę. Nic się nie stało , nie
zobaczą się więcej. Ale zaraz potem w jakiejś przydrożnej
stodole, kiedy nikt go nie widzi, Ennis klęka i wyje z bólu, wali
w ścianę i szlocha. Ta scena to prawdziwy wstrząs, a takich scen w
obrazie Anga Lee jest więcej—autentycznie przejmujących,
rozegranych na najwyższej nucie, ale cudownie szczerych. Właśnie
ta marginalność czyni je prawdziwymi. Podobnie jest z
epizodycznością kompozycji. Lee unika potoczystego, hollywoodzkiego
sposobu opowiadania od punktu kulminacyjnego do punktu
kulminacyjnego. Reżyser nie stara się sterować naszymi emocjami,
niczego nie podpowiada. Jest to tym bardziej wiarygodne, że punkt
ciężkości jest osadzony na postaci Ennisa — introwertyka,
zamkniętego w sobie, cedzącego słowa, z trudnością nawiązującego
kontakty. Dusi w sobie emocje, więc na ekranie ich nie widzimy.
Drobne spojrzenia, minimalne gesty– tu kryje się dramat, który
znajduje ujście w najważniejszych scenach. Duża w tym zasługa
brawurowej roli Heatha Ledgera , który tworzy postać na długo
zapadającą w pamięć.

Ang
Lee pokazuje, jak dużą cenę muszą bohaterowie zapłacić za
swoją miłość. Żyją w kłamstwie, które niszczy ich, jak i ich
rodziny. To pustka, która wchłania ich, pozostawiając im „tylko”
miłość. Pobrzmiewają tu echa konfliktu tragicznego. Z tej
sytuacji nie ma wyjścia. Pokazuje to scena, kiedy Jack przyjeżdża
do Ennisa zaraz po jego rozwodzie. Pełen radości, nadziei na
stworzenie nowego życia. Ale nie ma nowego życia i rozwód
niczego tu nie zmieni. Ennis nie wierzy w gejowski raj —samotną
farmę ,którą będą sobie w spokoju prowadzić. Dlatego nie
walczy, nie ma siły. Może jest za słaby, może po prostu
mądrzejszy. Brokeback Mountain nigdy się już nie powtórzy,
nie ma powrotu do krainy młodości; i homoseksualizm nie ma
tutaj nic do rzeczy. Może mają na to wpływ stosunki
społeczne pełne nienawiści i nietolerancji, może psychologiczna
trauma ( kiedyś ojciec Ennisa pokazał mu, co zrobiono z dwoma
starcami, którym zarzucano homoseksualizm ), może uwarunkowania
rodzinne. Można powiedzieć - bo Lee niczego nie demonizuje w
filmie— że to po prostu życie. Tak jak w związkach
heteroseksualnych —nie wystarczy kochać. Miłość często daje
tyle samo szczęścia, co bólu. Śmierć Jacka jest tylko tego
potwierdzeniem. Nie wiemy czy to śmiertelne pobicie, czy
zwykły,można rzecz banalny wypadek. Twórcy tego nie
rozstrzygają. Podobnie jak tego, który z bohaterów miał rację
.
Niejednoznaczny
finał stawia nam inne jeszcze pytanie : czy to wszystko miało
sens, skoro obaj swoje życie przegrali ? Miało, bo było
Brokeback Mountain. Jeśli tylko tyle można było wygrać w
pojedynku z egzystencją ,jeśli Ennisowi pozostała tylko
skrwawiona koszula Jacka z tamtego okresu, to wystarczy, by
odpowiedzieć sobie, że było warto. Tak twierdzą twórcy filmu
i ja im wierzę . Na tym właśnie polega moc tego filmu —wierzę
w miłość bohaterów, wierzę po prostu w miłość...
MiT
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz