Wracając autobusem ze szkoły do domu zawsze
czytam książkę. Przez ostatni czas, ze względu na ogarniający mnie pogrom,
zwany potocznie maturą, tylko wtedy mogłam pozwolić sobie na swobodne
odpłynięcie w przyjemność czytania książki. Zwykłej książki. Mogłabym uznać to
za taki mój mały zamknięty świat, w którym nie ma "arcydzieł"
Mickiewicza, kolejnych części podręcznika do geografii ani pomarańczowej
książki śmierci z matematyki. Staram się wykorzystywać ten czas w stu
procentach. Podróż moim autobusem od zawsze była dla mnie raczej złem
koniecznym. No bo jak inaczej odebrać wycieczkę starym ogórem, który ledwo się
trzyma i właściwie nie wiem, czemu jeszcze jeździ; wśród głośnych ludzi,
począwszy od uczniów wszystkich szkół, którzy generują ogromny hałas i
reprezentują tak niski poziom kultury, że właściwie nie wiem czy jakikolwiek;
poprzez kobiety po 70tce, które widzę pierwszy raz, ale ten fakt im wcale nie
przeszkadza w opowiadaniu mi co, z kim, kiedy i po co zrobił Kowalski na wsi
(Kowalskiego też nie znam). Wszystko to znika w momencie kiedy zakładam
słuchawki i otwieram książkę. Już jestem w innym świecie.
Chciałabym się jednak skupić na książce jako publikacji wielostronicowej, w której spisane są myśli ludzkie. Na każdym kroku, przez całe dotychczasowe życie słyszałam o szacunku do książki. I zgadzam się z tym, jasne, nie wyobrażam sobie żeby było inaczej. Jestem osobą, która uwielbia mieć książki na swojej półce. Nie przepadam za wypożyczaniem książki, z biblioteki czy też od znajomych. Zawsze się panicznie boję, że ją zniszczę, czy stanie się z nią coś innego, co nie spodoba się właścicielowi. A biorąc pod uwagę, że jestem ironicznie okrzyknięta Miss Gracji i jak tylko jest możliwość się o coś potknąć, to na pewno się potknę, więc nie trudno o jakiś nieszczęśliwy wypadek z pożyczoną książką w roli głównej. Jeśli chodzi o moją osobę, to nagminnie pożyczam książki różnym osobom, niestety nie wszystkie do mnie wróciły i to chyba jedyny żal, jaki mam do ludzi. Bo nigdy nie zwracałam uwagi na to, czy książka która do mnie wraca jest bardziej zniszczona, czy ma bardziej grzbiet wygięty, czy na 127 stronie jest plama po herbacie. Zawsze podchodziłam do tego jak do czegoś naturalnego. Przecież zdaję sobie sprawę, że nikt nie czyta książki zamknięty w izolatce. Moja Mama kiedyś powiedziała coś pięknego i te słowa utkwiły mi w pamięci do teraz, znalazłam wtedy potwierdzenie mojego myślenia. Była to sytuacja, w której Babcia pożyczyła od Mamy "Wyznania Gejszy", Babcia przeczytała i pożyczyła swojej przyjaciółce, ta przez przypadek zalała książkę herbatą. Po całości, kilkadziesiąt stron zalanych herbatą, po wyschnięciu papier pożółkł, a cała książka przyjęła bliżej nieokreślony "powyginany" kształt. Zarówno Pani Krysia, jak i Babcia przepraszały, proponowały zwrot pieniędzy, odkupienie książki, no ogólne wyrzuty sumienia w tak ogromnej skali, jakby co najmniej spowodowały ciężki wypadek. Wtedy moja Mama, jak zawsze z uśmiechem, spokojnie odpowiedziała, że jeśli tylko da się ją czytać, to nic się nie stało, nic nie straciła, a nawet zyskała. Zyskała kolejną cegiełkę swojej historii i na pewno nie chciałaby nowej książki w zamian za tą starą. Jeśli idzie o mnie, moimi ulubionymi cegiełkami są plamy po łzach wzruszenia! Takie malutkie pofalowania na stronach, w najbardziej wzruszających momentach.
No tak, Mama podkreśliła "o ile da się ją czytać"... A co, jeśli się nie da? Jeśli książka została zniszczona na tyle mocno, że właściwie przestała być książką, albo jeśli po prostu została zgubiona/skradziona? Od razu powiem, jeśli skradziona - to naiwnie wierzę w to, że ktoś chciał ją faktycznie poczytać i innych motywów po prostu nie uwzględniam. No a co z resztą? Na ogromnym podziw zasługuje Pan Peterson, bohater książki "Wszechświat kontra Alex Woods", który właściwie regularnie pożyczał książki swojemu młodemu przyjacielowi - tytułowemu Alexowi. Jedna ze wszystkich książek Pana Petersona była dla niego najważniejsza. Dostał ją od swojej żony, z bardzo osobistą dedykacją, a kiedy Pani Peterson zmarła, książka stała się dla niego niewątpliwie najpiękniejszą pamiątką. Było to "Śniadanie Mistrzów" Kurta Vonneguta. Alex odważył się zapytać o możliwość przeczytania tej części twórczości Vonneguta. Mężczyzna pozwolił mu pożyczyć książkę, ale przypomniał, że jest to najważniejsza jego książka i żeby pod żadnym pozorem jej nie zniszczył. Alex, podobnie jak ja, należy do osób, które mają ogromnego pecha. Typowy przykład Prawa Murphy'ego - im bardziej starasz się zapobiec jakiemuś zdarzeniu, tym bardziej prawdopodobne, że się wydarzy. Alex padł ofiarą szkolnych bandziorów, którzy w autobusie wyrwali mu książkę i wyrzucili przez okno. Biorąc pod uwagę, że padał deszcz, a książka wyleciała przy pewnej prędkości z okna autobusu, można się domyślić, że nie było już czego szukać. Tym bardziej, że nie wiadomo było gdzie jej szukać. Pierwszą reakcją Pana Petersona na wieść o tym, że książki po prostu nie ma, była wiadoma. Złość przeplatała się ze smutkiem i jeszcze większą złością. Jednak po pewnym czasie postanowił sam wysłać nowy egzemplarz swojemu młodemu przyjacielowi, żeby ten mógł dokończyć lekturę. Po zastanowieniu uświadomił sobie, że najważniejsze, co było w tej książce, czyli dedykacja, paradoksalnie nie była w samej książce, a w głowie. Najważniejsze wspomnienia zostały w miejscu, w którym nigdy nie ulegną zniszczeniu. To piękne podejście, jednak wydaje mi się, że trzeba się wykazać ogromnym zrozumieniem i dystansem, żeby zauważyć to, co jest najprostsze. Ludzie często przypisują jakieś wspomnienia do konkretnej rzeczy, sama tak robię i ciężko jest mi sobie wyobrazić, żebym mogła od tego odejść. Jakbym zgubiła zegarek, który dał mi na pamiątkę mój Dziadek, pewnie nigdy bym się z tym nie pogodziła i mimo, że pamięć o Dziadku mi nigdy nie minie, to jednak ten zegarek jest jedną z ważniejszych rzeczy materialnych w moim życiu.
Postawa Pana Petersona jest bardzo nietypowa i niesamowicie rozsądna. Stracił książkę, bezpowrotnie, bo nie chodzi o samą książkę, ale konkretnie o TĘ KSIĄŻKĘ. I mógł też stracić przyjaciela przez którego stracił książkę. Ale niezależnie od tego, czy będzie się na niego gniewał czy nie, książka nie wróci, a przyjaźń można jeszcze ocalić. Dlatego uważam, że zrobił piękny ruch, wybaczając Alexowi ten incydent. Trzeba pamiętać o priorytetach, niektóre wartości są ponad innymi. A dbanie o książki jest bardzo ważne, jednak są te cegiełki, o których mówiła moja Mama, które ani trochę nie szpecą... PS. Kto czyta, ten żyje podwójnie:)
Chciałabym się jednak skupić na książce jako publikacji wielostronicowej, w której spisane są myśli ludzkie. Na każdym kroku, przez całe dotychczasowe życie słyszałam o szacunku do książki. I zgadzam się z tym, jasne, nie wyobrażam sobie żeby było inaczej. Jestem osobą, która uwielbia mieć książki na swojej półce. Nie przepadam za wypożyczaniem książki, z biblioteki czy też od znajomych. Zawsze się panicznie boję, że ją zniszczę, czy stanie się z nią coś innego, co nie spodoba się właścicielowi. A biorąc pod uwagę, że jestem ironicznie okrzyknięta Miss Gracji i jak tylko jest możliwość się o coś potknąć, to na pewno się potknę, więc nie trudno o jakiś nieszczęśliwy wypadek z pożyczoną książką w roli głównej. Jeśli chodzi o moją osobę, to nagminnie pożyczam książki różnym osobom, niestety nie wszystkie do mnie wróciły i to chyba jedyny żal, jaki mam do ludzi. Bo nigdy nie zwracałam uwagi na to, czy książka która do mnie wraca jest bardziej zniszczona, czy ma bardziej grzbiet wygięty, czy na 127 stronie jest plama po herbacie. Zawsze podchodziłam do tego jak do czegoś naturalnego. Przecież zdaję sobie sprawę, że nikt nie czyta książki zamknięty w izolatce. Moja Mama kiedyś powiedziała coś pięknego i te słowa utkwiły mi w pamięci do teraz, znalazłam wtedy potwierdzenie mojego myślenia. Była to sytuacja, w której Babcia pożyczyła od Mamy "Wyznania Gejszy", Babcia przeczytała i pożyczyła swojej przyjaciółce, ta przez przypadek zalała książkę herbatą. Po całości, kilkadziesiąt stron zalanych herbatą, po wyschnięciu papier pożółkł, a cała książka przyjęła bliżej nieokreślony "powyginany" kształt. Zarówno Pani Krysia, jak i Babcia przepraszały, proponowały zwrot pieniędzy, odkupienie książki, no ogólne wyrzuty sumienia w tak ogromnej skali, jakby co najmniej spowodowały ciężki wypadek. Wtedy moja Mama, jak zawsze z uśmiechem, spokojnie odpowiedziała, że jeśli tylko da się ją czytać, to nic się nie stało, nic nie straciła, a nawet zyskała. Zyskała kolejną cegiełkę swojej historii i na pewno nie chciałaby nowej książki w zamian za tą starą. Jeśli idzie o mnie, moimi ulubionymi cegiełkami są plamy po łzach wzruszenia! Takie malutkie pofalowania na stronach, w najbardziej wzruszających momentach.
No tak, Mama podkreśliła "o ile da się ją czytać"... A co, jeśli się nie da? Jeśli książka została zniszczona na tyle mocno, że właściwie przestała być książką, albo jeśli po prostu została zgubiona/skradziona? Od razu powiem, jeśli skradziona - to naiwnie wierzę w to, że ktoś chciał ją faktycznie poczytać i innych motywów po prostu nie uwzględniam. No a co z resztą? Na ogromnym podziw zasługuje Pan Peterson, bohater książki "Wszechświat kontra Alex Woods", który właściwie regularnie pożyczał książki swojemu młodemu przyjacielowi - tytułowemu Alexowi. Jedna ze wszystkich książek Pana Petersona była dla niego najważniejsza. Dostał ją od swojej żony, z bardzo osobistą dedykacją, a kiedy Pani Peterson zmarła, książka stała się dla niego niewątpliwie najpiękniejszą pamiątką. Było to "Śniadanie Mistrzów" Kurta Vonneguta. Alex odważył się zapytać o możliwość przeczytania tej części twórczości Vonneguta. Mężczyzna pozwolił mu pożyczyć książkę, ale przypomniał, że jest to najważniejsza jego książka i żeby pod żadnym pozorem jej nie zniszczył. Alex, podobnie jak ja, należy do osób, które mają ogromnego pecha. Typowy przykład Prawa Murphy'ego - im bardziej starasz się zapobiec jakiemuś zdarzeniu, tym bardziej prawdopodobne, że się wydarzy. Alex padł ofiarą szkolnych bandziorów, którzy w autobusie wyrwali mu książkę i wyrzucili przez okno. Biorąc pod uwagę, że padał deszcz, a książka wyleciała przy pewnej prędkości z okna autobusu, można się domyślić, że nie było już czego szukać. Tym bardziej, że nie wiadomo było gdzie jej szukać. Pierwszą reakcją Pana Petersona na wieść o tym, że książki po prostu nie ma, była wiadoma. Złość przeplatała się ze smutkiem i jeszcze większą złością. Jednak po pewnym czasie postanowił sam wysłać nowy egzemplarz swojemu młodemu przyjacielowi, żeby ten mógł dokończyć lekturę. Po zastanowieniu uświadomił sobie, że najważniejsze, co było w tej książce, czyli dedykacja, paradoksalnie nie była w samej książce, a w głowie. Najważniejsze wspomnienia zostały w miejscu, w którym nigdy nie ulegną zniszczeniu. To piękne podejście, jednak wydaje mi się, że trzeba się wykazać ogromnym zrozumieniem i dystansem, żeby zauważyć to, co jest najprostsze. Ludzie często przypisują jakieś wspomnienia do konkretnej rzeczy, sama tak robię i ciężko jest mi sobie wyobrazić, żebym mogła od tego odejść. Jakbym zgubiła zegarek, który dał mi na pamiątkę mój Dziadek, pewnie nigdy bym się z tym nie pogodziła i mimo, że pamięć o Dziadku mi nigdy nie minie, to jednak ten zegarek jest jedną z ważniejszych rzeczy materialnych w moim życiu.
Postawa Pana Petersona jest bardzo nietypowa i niesamowicie rozsądna. Stracił książkę, bezpowrotnie, bo nie chodzi o samą książkę, ale konkretnie o TĘ KSIĄŻKĘ. I mógł też stracić przyjaciela przez którego stracił książkę. Ale niezależnie od tego, czy będzie się na niego gniewał czy nie, książka nie wróci, a przyjaźń można jeszcze ocalić. Dlatego uważam, że zrobił piękny ruch, wybaczając Alexowi ten incydent. Trzeba pamiętać o priorytetach, niektóre wartości są ponad innymi. A dbanie o książki jest bardzo ważne, jednak są te cegiełki, o których mówiła moja Mama, które ani trochę nie szpecą... PS. Kto czyta, ten żyje podwójnie:)
Małgorzata Tosik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz